Karny Obóz Pracy Wychowawczej w Suwałkach – Arbeitserziehungslager Sudauen

Historyczny dokument wspomnieniowy, jest moim ulubionym gatunkiem. Dlatego z przyjemnością sięgnąłem po lekturę zapomnianych i prawdopodobnie nigdy nie publikowanych wspomnień Antoniego Budzejko pt.„Ślady Zbrodni” .
Osobiste przeżycia Antoniego Budzejko z czasów niemieckiej okupacji napisane barwnie i obrazowo, są szczególnie ciekawe ponieważ opisują niemiecki terror na Suwalszczyźnie. Ukazują dzień powszedni Suwalskiej ludności w czasie okupacji.
Antoni Budziejko przedstawia całą swoją okupacją drogę, od Suwalskiego gestapo, niewolniczą pracę u niemieckich gospodarzy, obóz pracy wychowawczej w Suwałkach, po obóz koncentracyjny w Stutthofie i Policach. Opisuje wiele zapomnianych historii i miejsc związanych z Suwalszczyzną. Przedstawia z imienia i nazwiska wielu mieszkańców Suwalszczyzny którym nie było dane przeżyć niemieckiej okupacji. Nie unika opisu negatywnych ludzkich zachowań.
W historii Antoniego Budzejko dostrzegam analogię do książki Stanisława Grzesiuka „Pięć lat kacetu” podobnie barwnie opisuje ludzkie zachowania, te sięgające moralnych wyżyn, oraz moralnego dna. We wstępie pracy autor napisał….”postanowiłem napisać pamiętnik w formie książki, aby w ten sposób przekazać i utrwalić w pamięci swoim dzieciom i młodzieży co to był faszyzm niemiecki……w ten sposób chce przypomnieć i przestrzec młode pokolenie” 

Po 72 latach od wybuchu II wojny światowej, na podstawie wspomnień Antoniego Budzejko przedstawię nie znane fakty z działalności niemieckiego karnego obozu pracy wychowawczej Arbeitserziehungslager – Sudauen.

Pierwsze lata wojny dla Niemieckiej III Rzeszy przyniosły szereg militarnych zwycięstw, pod niemiecką okupacją znalazła się niemal cała Europa. Wraz z podbojem dla niemieckiej machiny wojennej otworzyły się nieograniczone możliwości wykorzystania siły roboczej podbitych krajów. Naczelne władze hitlerowskich Niemiec bezwzględnie przystąpiły do realizacji werbunku i zatrudniania ludności podbitych narodów na rzecz własnej gospodarki.

arb

 Fot. Pieczątki z niemieckiej książeczki pracy z 1943 roku- Arbaeitsamt Sudauen Im Auftrage- Urząd Pracy w Suwałkach

 Polityka Hitlera względem podbitej Polski opierała się na założeniu, wykorzystania jej jako rezerwuaru taniej siły roboczej. Po przegranej wojnie obronnej przez Polskę, Adolf Hitler ustanowił dekret z 8 października 1939 roku, który włączał do III Rzeszy tereny polskiego Pomorza, Śląska, Wielkopolski, oraz części województwa łódzkiego, warszawskiego i białostockiego. Wcielony obszar obejmował ponad 92 tys. km² i 8,9 miliona ludności polskiej Powiat suwalski włączono do Prus Wschodnich, do rejencji gąbinskiej pod nazwą „Sud Ostpreussen”1
Od pierwszych dni wojny z Polską, jeszcze w czasie trwania kampanii wrześniowej, na terenach podbitych przez Wehrmacht, pojawiali się niemieccy przedstawiciele urzędów pracy z terenów III Rzeszy, wraz z ich przybyciem powstawały pierwsze siedziby Arbeitsmantów. Pierwsze placówki takich urzędów na terenie Polski powstały już w pierwszych dniach września 1939 roku. W Suwałkach niemiecki urząd pracy swą siedzibę miał w budynku dawnego dworca PKS, przy obecnej ulicy księdza Hamerszmita.

do art. ob 010

Fot. Suwałki Ul. Hamerszmita 9, siedziba byłego dworca PKS, w tym budynku w czasie niemieckiej okupacji mieścił się Arbeitsamt. Stąd wysyłano tysiące suwalczan na roboty przymusowe do III Rzeszy.

 Głównym zadaniem niemieckich urzędów pracy był dobór i dystrybucja siły roboczej przeznaczonej na potrzeby gospodarki Niemiec. Praca przymusowa była jedną z form represji w stosunku do polskich obywateli. Łącznie na przymusowe roboty do Niemiec wywieziono około 2,5 mln Polskich obywateli
Niemieckie Rozporządzenie z dnia 26 października 1939 roku stanowiło, że do pracy jest obowiązany każdy kto do niej jest zdolny w wieku od 18 – 60 lat. Osoby nie w pełni zdolne miały być wykorzystywane zgodnie ze swoimi możliwościami, w praktyce oznaczało, iż obowiązek podjęcia przymusowej pracy mieli wszyscy mieszkańcy okupowanych terenów. W następnym rozporządzeniu z 14 grudnia 1939 roku niemieckie władze określiły obowiązek pracy dla młodocianych w wieku od lat 14. Czas pracy określony był na 10 godzin na dobę, oraz przedłużenia z gdy zajdzie taka potrzeba, z możliwością zatrudnienia w niedziele i święta.

skanuj0041Fot. Niemiecka karta pracy przymusowego robotnika Franciszka Faltunowicza z Prudziszk, zawód- robotnik rolny.

 Przymus pracy był realizowany pod groźba kary więzienia lub grzywny w nieokreślonej wysokości. W praktyce uchylających się od pracy przymusowej lub zbiegłych z miejsca pracy zsyłano do obozów pracy wychowawczej ( Arbeitserziehungslager – AEL) Po odbyciu kary w AEL i powtórnej ucieczce z miejsca pracy zsyłano do obozów koncentracyjnych.

Obozy pracy wychowawczej były obozami karnymi, utworzonymi na mocy rozporządzeń z maja i grudnia 1941 roku przez policję bezpieczeństwa (Kripo i Gestapo łącznie nazywano Policją Bezpieczeństwa) Obozy były przeznaczone dla robotników uchylających się od pracy, zbiegłych z miejsca pracy, a także dla osób popełniających wykroczenia administracyjne. W latach 1939 – 1941 do czasu powstania obozów pracy wychowawczej osoby popełniające wykroczenia były osadzane karnie w żydowskich obozach pracy. Czas karnego pobytu w Arbeitserziehungslager – AEL, wynosił do 56 dni, i po odbyciu kary, jeśli więzień przeżył, odwożono go do miejsca pracy z którego uciekł. Warunki panujące w tego typu obozach były podobne do tych z obozów koncentracyjnych, panowała duża śmiertelność spowodowana katorżniczą pracą, głodem, biciem i chorobami.

do art. ob 018

Fot. Suwałki, ul. Wojska Polskiego, budynek  Specjalnego Ośrodka Szkolno Wychowawczego nr.2. W czasie niemieckiej okupacji w budynku mieścił się Karny Obóz Pracy Wychowawczej- Arbeitserziehungslager Sudauen

Jedną z wielu osób która przeszła drogę od katorżniczej pracy u Niemieckiego gospodarza, po przez obóz pracy wychowawczej w Suwałkach, aż do obozu koncentracyjnego w Stutthof był Antoni Budzejko.

Antoni Budzejko do obozu pracy wychowawczej w Suwałkach trafił za dwie ucieczki z miejsca pracy przymusowej. Pierwszy raz uciekł od Niemieckiego gospodarza Adama Kudzisa z wsi Wierzbowo, koło Cimoch. Jako młody chłopak nie wytrzymał pracy ponad siły, i notorycznego znęcania się nad nim. Adam Kudzis wykorzystywał młodego polaka do pracy, aż w pięciu innych gospodarstwach, na terenie Wierzbowa i Cimoch, po skończonej pracy w jednym gospodarstwie był odsyłany do innego. Pracował miedzy innymi w gospodarstwie Franza Kudzisa – gospodarstwo po wojnie przejął Jan Sienkiewicz, w Cimochach w gospodarstwie syna Kudzisa – gospodarstwo przejął Franciszek Szulc, w Wierzbowie w gospodarstwie Otta Podbielskiego – gospodarstwo przejął Mieczysław Jarosz, w gospodarstwie Gustawa Kruka – gospodarstwo przejął Władysław Tomkiewicz, w gospodarstwie Adama Kudzisa – po wojnie gospodarstwo przejął Dąbrowski z Raczek, następnie gospodarzyła tam Danuta Barszczewska.

 Po pierwszej ucieczce z miejsca przymusowej pracy zostaje złapany i aresztowany. Dodatkowo Adam Kudziś w zemście za ucieczkę z pracy złożył na Antoniego Budzejko fałszywe zeznanie do suwalskiego gestapo o jego przynależności do przedwojennego „Strzelca” W suwalskim gestapo przechodzi ciężkie śledztwo, w czasie którego jest kilkakrotnie torturowany. Nie przyznaje się do stawianych zarzutów jakoby posiadał ukrytą broń, zostaje zwolniony i odesłany z powrotem do pracy u kolejnego niemieckiego gospodarza. Tym razem trafił w okolice Ełku do gospodarza o nazwisku Ludwig Jotzo z Konigswalde, dziś wieś Królowa Wola. Tu także jest wykorzystywany do granic wytrzymałości do tego stopnia, że mdleje od wysiłku dodatkowo jest bity za nie wykonaną ponad siłę pracę. Na początku kwietnia 1942 roku postanawia uciec po raz drugi, kieruje się polami w stronę Raczek. W miejscowości Moczydły głodny i zmarznięty, zachodzi przypadkowo do domu sołtysa Bolesława Ćwikowskiego, mimo ryzyka, wbrew niemieckiemu zarządzeniu, aby meldować o każdym podejrzanym, otrzymuje od sołtysa jedzenie i dalsze wskazówki jak bezpiecznie ominąć gospodarstwa folksdojczów, oraz gdzie jest kładka na Rospudzie. Rzekę przekracza w Dowspudzie za pałacem Paca, mija kolejno wsie Bakaniuk, Franciszkowo, Dubowo, Poddubówek, przez las do Sobolewa, dalej Hutę i Lipniak. Z Lipnika przez Maniówkę do Wiatrołózy i końcu 5 kwietnia 1942 roku znajduje się swojej rodzinnej wsi Adamowizna.
W rodzinnym domu zdołał ukryć się tylko pięć dni, aresztuje go żandarm Mejer z Puńska. Związanego sznurem odwożą do Puńska. W Puńsku obok kościoła parafialnego był posterunek żandarmerii z piwniczną celą. Po kilku dniach aresztu żandarmi odstawiają Antoniego Budzejko do Trakiszek z skąd pociągiem przewożą do Suwałk. W Suwałkach z dworca kolejowego, żandarm Mejer prowadzi Antoniego Budziejkę do komendy ordnungspolizei (policja porządkowa).do art. ob 003

 

Fot. Suwałki, budynek I Liceum Ogólnokształcącego. W czasie niemieckiej okupacji komenda Ordnungspolizei.

Tu spisują wszystkie dane aresztanta i odprowadzają do budynku Obozu Pracy Wychowawczej – Arbeitserziehungslager Sudauen obecnie ul. Wojska Polskiego, gdzie mieści się Specjalny Ośrodek Szkolno – Wychowawczy Nr. 2
Tak opisuje pobyt w obozie pracy wychowawczej Arbeitserziehungslager Sudauen Antoni Budzejko. /…/

Stałem w rogu mieszkania, za ścianą słychać było rozmowy polaków hitlerowcy ubrani na żółto również rozmawiali między sobą po polsku, po chwili wszedł do pokoju czwarty hitlerowiec, był w wieku 50 lat, ubrany w czarne ubranie, buty z cholewami czarne i żółta opaska na lewym rękawie, rozmawiał po niemiecku, wówczas i pozostali zaczęli szwargotać po niemiecku. Jak się później dowiedziałem byli to Volksdeutsche wychowani na Polskiej ziemi i Polskim chlebem pochodzący od dawniej Polskiej granicy z Filipowa i Wiżajn, niektóre nazwiska zapamiętałem, jak : Holcman, Linko, szczególnie ten ostatni dał się zapamiętać był to kulawy na lewą nogę sadysta, jednocześnie był zastępcą Komendanta Obozu Karnego, komendantem był właśnie ten facet w czarnym ubraniu, pochyły średniego wzrostu szpakowata głowa.
W rogu pokoju naprzeciw mnie stał stołek a na nim leżały linki stalowe, mniej więcej metrowej długości i grubość ich wynosiła około dwóch palców, czyli cztery centymetry. Po krótkiej naradzie Volkzdojcze przystąpili do mnie, popularny „kulawiec” bo tak nazywano Linkę obracając się do mnie powiedział, kto do nas trafia musi być przywitany a przywitanie te polega na tym że, otrzymuje 25 bykowców w tyłek, aby był posłuszny i zdyscyplinowany podczas pobytu w obozie karnym, następnie Linko podszedł do stolika wziął jedną linkę stalową do ręki, palcem pokazał na Horsza aby ten uczynił to samo, po chwili obaj hitlerowcy stali z bykowcami w ręku obok mnie, Holcman pośpiesznie podstawiał stołek, wreszcie komendant pokazując palcem wybełkotał /legem of sztul und cylem bis funfon tzwancuk/ Linko tłumacząc po polsku beknął :kłaść się na stołek i liczyć do dwudziestu pięciu sztuk.
Początkowo ociągałem się, ale komendant widząc to, chwycił mnie za kołnierz i rzucił na stołek, a pozostali oprawcy opadli mnie jak lwy. Holcman wziął między nogi i ścisnął mocno moją głowę, a komendant przycisnął swymi żołdackimi butami moje nogi do ziemi na podłogę żeby się nie unosiły i wtedy zaczęła się młocka, Linko z lewej strony, a Horsz z prawej strony leli w tyłek, liczyłem do dziesięciu, później zacząłem mocno krzyczeć, liczyłem parami, dwanaście czternaście i.t.d

Ale hitlerowcy nie dali się oszukać, werżnęli mi dwadzieścia pięć, chociaż początkowo nie bardzo mi bolało bo chroniła me ciało skóra barania podszyta uprzednio to jednak krzyczałem bardzo głośno, aby hitlerowcy nie poznali że leją po wełnie, gdy porcja się skończyła oprawcy odstąpili od demie poderwałem się na nogi, czułem, że kark mój jest sztywny, mocno uciśnięty nogi zdrętwiałe, chwiałem się, wtedy komendant otworzył drzwi i wepchnął mnie na salę gdzie znajdowało się około setki więźniów. Sala była długa, wzdłuż jej biegł korytarz metrowej szerokości otoczony deskami z jednej i drugiej strony na stojąco, a w zagrodach tych potarta słoma na której leżały ludzie z barłogu. Każdy był w swoim ubraniu na świątek i piątek, któryś z więźniów zaproponował mi żebym usiadł na podłogę, bo jak wejdzie komendant i zobaczy stojącego to werżnie dodatkowo dziesięć bykowców. Próbowałem usiąść, ale mi się to nie udało chociaż skóra barania uchroniła mi tyłek to jednak uda moje były spuchnięte z lewej i prawej strony, a w kilka godzin później dopiero odczułem że mam cały tyłek spuchnięty, jak bym wyglądał bez skóry na spodniach trudno sobie wyobrazić.
Wtedy to pomyślałem, że otrzymałem drugi chrzest od krzyżaków dwudziestego wieku. Położyłem się w barłogu niedaleko drzwi, przyglądając się na ludzi okna ściany pomieszczenia, ludzie przeważnie wszyscy byli młodzi wiek ich z wyglądy można było określić na 18-25 lat, nie pamiętam ile nas dokładnie było ale wiem że około setki, ponieważ przynoszono nam kawę w kotłach pięćdziesięciu litrowych po rozdzieleniu dwóch kotłów po pięćdziesiąt litrów, każdy dostawał litr kawy, mało jej zostawało. Okna duże wysokie, na miejsce firanek siatka żelazna, a za siatką kraty i drut kolczasty, pomieszczenie duże sala około dwudziestu metrów długości i około sześciu metrów szerokości, środkiem przebiegał korytarz zamieciony czyściutko po którym jak się później okazało przechodził do swego pokoju komendant Obozu Karnego, który był ulokowany po przeciwnej stronie od wejścia. Ściany obszarpane pajęczyną na suficie, ludzie na barłogu gorszym jak świnie w chlewie. Na sali był również wybrany z więźniów sztubowy który jednocześnie był tłumaczem z języka niemieckiego na język polski. Zapadał zmrok zapalono światła i wtedy wszedł na salę komendant i reszta oprawców z bykowcami w rękach, krzycząc i zapędzając do spania w barłogu. Ułożono nas kolejno jeden obok drugiego, tak ścisło że nie można było się przewrócić przez całą noc, leżeliśmy jak śledzie ubici w beczce, w nocy nie wolno było wstawać nawet na swoją potrzeb, każdy z nas musiał wytrzymać do rana.
Po zapędzeniu nas do spania szybko zgaszono światło, i zapanowała cisza nocna. Leżałem ściśnięty między dwoma więźniami, piekło mi z bólu, nie mogłem odtrącić się od tyłka, szumiało mi w głowie, szyja bolała mi jak by była złamana, co chwila słychać było jęczenie któregoś tam więźnia spracowanego i pobitego, za oknami po kamiennych chodnikach było słychać przechodni. Po kilku godzinach walki z koszmarnymi myślami usnąłem. Spałem twardo, obudził mnie szelest więźniów i krzyk Linki, popularnie nazywanego 'kulawcem’ którzy zapędzali do mycia się i ubikacji. Biegliśmy szybko przez drzwi wejściowe na podwórko, Linko w progu od czasu do czasu, trzepnął któregoś po plecach bykowcem, aż echo poszło po sali. Na podwórzu od zewnątrz znajdował się zbity z desek szalet, jednorazowo można było korzystać w pięć osób, reszta musiała czekać, załatwienie się musiało trwać szybko, błyskawicznie ponieważ wszyscy nie zdołali by skorzystać z ubikacji. Myliśmy się w krypie zbitej z desek długości około sześć metrów nalaną wodą ze studni, również szybkie tempo panowało przy umywalni. Potem ustawiani w kolejkę i obserwowani przez wachmanów podchodziliśmy do kotła skąd otrzymywało się litr kawy gorzkiej i dwieście gram chleba. Tak rozpoczynał się poniedziałek 13 kwietnia 1942 roku w Obozie Karnym w Suwałkach.
Po otrzymaniu śniadania, szybko trzeba było biec do sali gdzie jadło się śniadanie, na śniadanie mieliśmy pół godziny czasu, potem ustawieni w piątki, pędzono nas do pracy. Do pracy poszliśmy pod eskortą esesmanów i volzdojczy ubranych na żółto, była nas grupa, około pięćdziesięciu osób, zapędzono nas do budowy domów w Suwałkach na ul. Wigierskiej gdzie obecnie znajduje się przedszkole. Posterunki esesmanów rozstawiono w koło nas, w wewnątrz dyrygował nami starszy izby zwany po niemiecku stubeffihrer. Praca była najróżniejsza, najczęściej bardzo niebezpieczna, montowanie rusztowań, wylewanie szalunków, dźwiganie dachówki holenderki na dach po schodach i drabinie, wyładunek cegły z samochodów na plac budowy, nie otrzymaliśmy rękawic ochronnych i po rozładunku kilku samochodów, skóry na palcach juz nie było, sikała krew i widać było ciało do kości. Jedna była tylko wygoda, że do ubikacji nie trzeba było prosić wachmana, szalet zbity z desek stał w obrębie budowy i o każdej porze można było z niego skorzystać, trzeba było wycyrklować aby przed odejściem z pracy o godzinie osiemnastej załatwić się by mięć spokój do jutra rana. O godzinie dwunastej punktualnie esesmani zebrali się na placu budowy i spędzono nas ustawiając w piątki następnie pod eskortą zapędzano nas na obiad. Kuchnia Obozu Karnego w Suwałkach znajdowała się na ulicy Kościuszki nr. 56 (obecnie nr.52) gdzie obecnie znajduje się prywatny zakład ładowania akumulatorów Tadeusza Barszczewskiego.do art. ob 005

 

    Fot. Suwałki, ul. Kościuszki 52, w podwórku mieściła się kuchnia dla więźniów obozu pracy wychowawczej.

W małym chlewiku była ustawiona kuchnia składająca sie z dwóch kotłów, wzdłuż pomieszczenia ustawiony był długi stół zbity z desek na krzyżakach z jednej strony ściany i z drugiej strony, oraz cztery ławy drewniane, długości równej stołom z nieheblowanych desek, czas na obiad był wyznaczony na jedną godzinę, ale w niektórych wypadkach skracano go do minimum. Po obiedzie tą samą drogą, wracaliśmy na budowę, maszerując ulicami Suwałk można było przynajmniej wzrokowo zobaczyć się z kimś z rodziny, najczęściej pilnowały nas członkowie rodzin którzy chcieli zobaczyć swoich bliskich pod zegarem to jest kolo magistratu. Zegar był umieszczony wi za wi bramy wejściowej do kuchni. Tam na skrzyżowaniu dróg stale było pełno ludzi.
Po przyjściu na plac budowy poczęliśmy ta samą robotę, co przed południem, ja zaś wykręciłem się od wyładunku cegły angażując się do noszenia dachówki na dach, chociaż praca była ciężka to jednak palce mogły częściowo odpocząć na których były strupy po zerwanej uprzednio skórze. O godzinie osiemnastej był koniec pracy,  a więc pracowaliśmy jedenaście godzin plus godzina obiadu, razem dwanaście godzin na dobę. Po fajrancie o godzinie osiemnastej, ustawieni w piątki wracaliśmy do lagru na ul. Augustowską, po przekroczeniu bramy obozu karnego, esesmani odchodzili do miasta, my zaś pozostawaliśmy pod opieką volkzdojczy i tu znów rozpoczynała się kołomyjka, pędzono nas do ubikacji i do mycia, wszystko musiało być szybko załatwione w biegu, volkzdojcze nie żałowali nam batów i pędzili nas jak bydło.
Gdy skończyło się pędzenie do mycia i ubikacji, zostaliśmy ponownie ustawieni w szeregu podchodząc do kotła, z którego otrzymywało się pół litra gorzkiej kawy i pięćdziesiąt gramów chleba, kawę wieczorem wydawano w mniejszej ilości, aby nocą jak najmniej wychodzić do ubikacji, wprawdzie wychodzenie nocą do ubikacji było zakazane, ale w drodze wyjątku volzdojcze wypuszczali. Po kolacji goniono nas jak zawsze do barłogu spać. Pierwszą noc ze zmęczenia i bólu nie czułem robactwa jakie królowało w barłogu, ale dzisiaj już zobaczyłem że słoma rusza się pod więźniami, że po głowie, szyi i innych częściach ciała maszerują wszy, nie dość tego było jeszcze bardzo dużo pluskiew, te ostatnie są o wiele gorsze ponieważ tną i ciało swędzi przez kilka godzin, wszy natomiast jakby nas żałowały bo mocno nie gryzły, a może myśmy ze zmęczenia nie czuli.
Tego wieczoru a przeważnie działo się to wieczorami, usłyszeliśmy głośny krzyk na korytarzu, był to następny więzień doprowadzony do obozu karnego, któremu udzielono przywitania w postaci dwudziestu pięciu batów. Po chwili otworzyły się drzwi i na sale wskoczył jak wyrzucony z procy kamień, więzień trzymając się za uda i tyłek, był zbity, miał podziurawiony tyłek i popękane spodnie od drucianych linek którymi był lany. Leżeliśmy jak klepki w beczce dopasowani do siebie na prawych bokach, przez całą noc nie można było się przewracać, dopiero na rannej pobudce można było wyprostować kości, po przez skakanie od ubikacji do krypy z  wodą w której się myliśmy. Noc była długa, za oknami słychać było stukanie po chodnikach przechodni, niebo czyste, a gwiazdy roiły się na horyzoncie, ginąc za oknem, co chwila słychać było stękającego więźnia, który przekroczył progi Obozu Karnego w Suwałkach. Obarczony gdzieś koło północy usnąłem.
We wtorek 14 kwietnia 1942 roku, pobudka jak zwykle o godzinie piątej rano, w drzwiach stał Horsz i popędzał bykowcem nie patrząc gdzie popadnie, lał po głowach plecach, itp. Kwietniowe ranki były jeszcze chłodne, tak że chlapanie się w zimnej wodzie nie sprawiało najlepszego wrażenia, po umyciu się i załatwieniu się w ubikacji , stawało się w kolejkę do kotła, kto wcześniej stał w kolejce ten szybciej otrzymywał śniadanie i mógł bardziej swobodnie zjeść, opieszali więźniowie i co stali na końcu, śniadanie otrzymywali ostatni i jeść je musieli w biegu lub w szeregu ustawionym w piątki do pracy.
Na piętnaście minut przed godziną szóstą przyszła kompania wartownicza w składzie piętnastu esesmanów i szesnastym dowódcą, wypędzono na ulice, patronat obieli esesmani i jeden strażnik Obozu Karnego, który prowadził nas do miejsca pracy i tam był sędzią od wszelkich spraw niejasnych w gronie więźniów, przyglądał się pracy i szacował ich wysiłek, notował opieszałych celem przedłożenia dla komendanta obozu karnego, który z kolei wymierzał chłostę w ilości dziesięciu bykowców, „opiekun” ten przydzielał pracę odpowiednim grupom i ilość więźniów do wykonania odpowiednich zadań. Mnie przypadło w udziale rozdrabnianie i mieszanie wapna i cementu dla murarzy, w długiej około trzech metrów i szerokiej około dwóch metrów skrzyni, wsypywałem wapno zalewając wodą do skrzyni a później mieszałem tak długo aż wystąpiło zwane po murarsku „mleko” następnie wrzucałem szuflą do skrzyni piasek i mieszałem zaprawę. Gdy zaprawa była już gotowa inni więźniowie, napełniając wiadra targali po schodach na górę dla murarza, jeszcze inni nosili cegły na plecach specjalnie urządzonym koziołkiem na którego kładło się dziesięć cegieł i maszerowało się na górę.
Dochodziło południe, zbliżała się godzina dwunasta, pora na obiad, volzdojcz ubrany na żółto, wyjął gwizdek z kieszeni, gwizdując kilka razy dawał znak zbiórki na placu. Po ustawieniu się w piątki i obliczeniu że są wszyscy, esesmani obstawieni po bokach maszerowali obok nas, my zaś szliśmy kolumną na ul. Kościuszki, gdzie jak wspominałem poprzednio pod nr. 56 była więzienna kuchnia. Jak zawsze tak i tego dnia szedłem w szeregu z prawej strony, pierwszy z brzegu, a to dlatego że w pierwszej kolumnie był najlepszy widok na ulicę gdzie przechodzili ludzie cywilni, w ten sposób chciałem zobaczyć kogoś znajomego aby przynajmniej mrugnąć chociaż dając znak że jestem w Obozie Karnym, chciałem w ten sposób powiadomić rodzinę, ponieważ dowiedziałem się że co drugą niedzielę są widzenia rodzin z więźniami, można również otrzymywać paczki żywnościowe z domu.do art. ob 006

 

Fot. Suwałki ul. Kościuszki 52, podwórko gdzie w czasie niemieckiej okupacji mieściła się kuchnia obozu pracy wychowawczej.

 Tego dnia nikogo nie widziałem, przyszliśmy na mały placyk przed kuchnią, po chwili wpędzono nas do środka, na stołach stały miski z zupą, kilka kartofli zasypanych kaszą lub mąką, nieraz buraki i kartofla, a najczęściej to była kapusta. Stłoczeni obok jeden drugiego jedliśmy na wyścigi, aby prędzej bo jak upłynie pora obiadowa, to można zostać bez obiadu, volkzdojcz wypędzał nas nie raz wywracając więźniów z zupą w miskach. Godzina obiadu była tak krótka że nie raz nie zdążyło się zjeść i już trzeba było ustawiać się do szeregu i maszerować z powrotem do roboty.
Wróciliśmy na plac budowy, maszerują jezdnią nie widziałem żadnej osoby znajomej, tam przystąpiliśmy każdy do swojej rozpoczętej z rana roboty, i tak mijały dnie jeden po drugim, aż do soboty 18 kwietnia 1942 roku. W dzień pracowałem na budowie na różnych stanowiskach, nocą oganiałem się od pluskiew które atakowały coraz więcej, oraz wszy które zagospodarowały się w moich ciuchach na wielką skalę. W sobotę po śniadaniu gdy już byliśmy gotowi na wymarsz do pracy, przed drzwiami Obozu Karnego ukazał się komendant obozu i volkzdojcz o nazwisku Holcman, coś między sobą rozmawiali i Holcman z karabinem na ramieniu zbliżył się do kolumny, przechodząc obok nas wypatrywał się każdemu w oczy, nie wiedzieliśmy na czym ta sztuczka polega, ale po chwili kazał wyjść z szeregu jednemu z więźniów na stronę, później szedł dalej i przechodząc obok mnie kiwnął palcem abym wyszedł, wyszedłem na stronę, staliśmy we dwoje. Komendant machnął ręką na pozostałych aby odmaszerowali, my zaś pozostaliśmy na placu obozu. Byliśmy oboje młodzi jeszcze przed dwudziestką, Holcman podszedł do nas i powiedział po polsku, pójdziemy dzisiaj do ogrodnika i tam będziecie pompować wodę do inspektów, jeżeli któryś z was zechce uciekać będę strzelał z miejsca. Odetchnąłem z niepokoju myślałem że coś gorszego nas czeka, teraz wiedziałem że będzie lepiej jak w poprzednich dniach, bo na pewno u ogrodnika będzie można coś skombinować do żarcia.
Wyszliśmy na ul. Augustowską szosą z górki zeszliśmy do mostu na rzece Czarna Hańcza, później ul. Kościuszki kilkaset metrów i byliśmy na miejscu, po lewej stronie znajdował się ogrodnik, była to rodzina niemiecka, ale pracowało dużo kobiet polskich z Suwałk. Przed wejściem do ogrodnika już w ogrodzie, była studnia głębinowa popędzana siłą ludzkich mięśni, nad studnią zamontowano dwa duże koła rozpędowe, przy każdym kole była korba za którą trzeba było kręcić koła rozpędowe, te zaś z kolei obracało oś na której był umocowany tłok pompy wodnej. Kręciliśmy cały dzień, co pół godziny była przerwa, Holcman nie poganiał nas, kręciliśmy jak mogliśmy, tak aby mocno się nie zmęczyć.
Podczas przerw widzieliśmy przechodzące obok nas kobiety polskie kolega do jednej z nich zamówił myślałem, że skończy się gorzej, ale Holcman udawał że nie słyszy, na następną przerwę mój kolega poprosił od przechodzącej kobiety aby mu skombinowała kilka papierosów, bo nie może wytrzymać bez palenia, ja na szczęcie w tym czasie nie paliłem, owszem kobiety po kilku minutach podały koledze więźniowi paczkę papierosów „Juno”, Holcman widząc zbliżającą się panią z papierosami odwrócił się od nas i odszedł na kilka kroków, aby dać czas więźniowi na popalenie. Ja widząc dobrego „stróża anioła” zdecydowałem się o poproszenie jednej z pań coś do zjedzenia, chociaż rozmowa z cywilami jak i podawanie papierosów czy żywności była surowo zabroniona, liczyłem się z tym że Holcman zezwoli swym milczeniem na podanie coś do jedzenia.

Myśl była trafna, podczas gdy jedna z kobiet zbliżyła się do mnie podając zawiniątko z żywnością Holcman tak jak poprzednio zawrócił się plecami do nas i poszedł aż do bramki ulicznej, gapiąc się na przechodniów. Zjedliśmy szybko, aby ktoś inny nas nie nakrył wówczas i dla strażnika było by po nosie. Kolega później zapalił papierosa, ja zaś posiedziałem kilka minut odpoczywając. Na obiad poszliśmy we dwójkę ze strażnikiem, ponieważ chmara więźniów się przewaliła przed nami, jedząc obiad wcześniej, myśmy byli tylko we dwoje, Holcman siedział na podwórku a nam kucharki podlewały tyle zupy i kartofli ile mogliśmy zjeść. Po obiedzie wróciliśmy ponowie do kręcenia wody, wtedy to pomyślałem że trzeba wykorzystać moment, że trzeba poprosić jedną z kobiet tu pracujących, a zapewne mieszkających w Suwałkach, aby doniosły wiadomość do mego wujka zamieszkałego przy ul. Chłodnej, wiedziałem o tym, że wujek niezwłocznie zawiadomi moich rodziców, tak też się stało. Holcman dalej gapił się na ulicy, ja zaś podszedłem do jednej z pań, kobiety w wieku trzydziestu lat i powiedziałem jej żeby zawiadomiła Żegarskiego Antoniego na ulicy Chłodnej albo Żegarskiego Feliksa na ulicy Wigierskiej kobieta przyjęła moja prośbę i obiecała że jeszcze dzisiaj po południu zawiadomi moich krewnych, ślicznie jej podziękowałem podając jej swoje nazwisko i rozpoczęliśmy dalsze kręcenie wody, bo Holcman widząc długą rozmowę z kobietami szedł nas rozłączyć.
O godzinie osiemnastej skończyliśmy kręcenie wody, na miejscu umyliśmy się i swobodnie przyszliśmy do obozu. Dzień ten był naprawdę udany, praca lekka, żarcia do syta. Wieczorową porcję chleba i kawę oddałem więźniowi starszemu, był on wiekiem gdzieś ponad pięćdziesiąt lat schorowany i zmęczony ciężką pracą na budowie, gdzie nosił cegły na drugie piętro po drabinie. Nazwiska jego nie pamiętam, wiem tylko że pochodził z Rygolu gminy Sejny. Jeżeli chodzi o więźniów i ich nazwiska to tylko jedne utrwaliło mi się w pamięci i to nie jestem pewny czy dobrze pamiętam, był do nieduży blondyn krępej budowie ciała, w wieku ponad 20 lat o nazwisku Babacz, pochodził z jakiejś wsi koło Wigier.
Po kolacji jak co dzień zagoniono nas do barłogu, spać, ubici jak śledzie jeden obok drugiego, dawaliśmy żer pluskwom i wszom gnieżdżących się po tartej słomie. Leżałem ściśnięty w śród więźniów, ale myślami byłem przy kobietach, ciekawy czy zawiadomią moich krewnych, myślałem również o rodzicach czy mnie jutro odwiedzą. Może dowiedzieli się skąd indziej że jestem w obozie karnym, a może krewni jeszcze dzisiaj zawiadomią moich rodziców, przecież jest pociąg do Kaletnika w godzinach popołudniowych.
Ranna pobudka poderwała mnie na nogi, dziś jak nigdy nie było Volkzdojcza z pałą w drzwiach pędzącego nas do wodopoju jak bydło, szliśmy sami przez korytarz do ubikacji na podwórku i koryt  z wodą do mycia, obserwował nas tylko Holtzman który tej niedzieli miał dyżur. Po załatwieniu się i umyciu, staliśmy do szeregu czekając na śniadanie. Po śniadaniu jak w normalny dzień roboczy ustawiono nas piątkami policzono czy wszystko się zgadzało, nas dwoje do kręcenia wody Holtzman zostawił na uboczu, pozostali więźniowie poszli do roboty w mieście.
Przyszliśmy do ogrodnika i zaczęliśmy kręcić wodę. Była niedziela dzień słoneczny, zapowiadała się piękna pogoda. Co pół godziny robiliśmy odpoczynek siedzieliśmy po kilkanaście minut, przed południem gdy słońce trochę przygrzało, a miejsce przy studni głębinowej było otoczone dużymi budynkami, tak że nawet wiatr nie powiewał, postanowiłem w chwili odejścia Holtzmana do furtki przy ulicy, zdjąć koszulę i wytrzepać wszystkie wszy, stanąłem między budynkiem ogrodnika a ściana u domu od strony wschodniej. Zdjąłem koszulę, przewróciłem ją na drugą stronę i ujrzałem tysiące wszy. Patykiem znalezionym zgarniałem ich na ziemię w jedno miejsce i zjadałem. Wyglądało to jak leniwe mrowisko. W końcu przykryłem je ziemią a koszulę dodatkowo wytrzepałem o płot. Gdy koszula znalazła się na moim ciele odczułem nagle że jestem chyba o dziesięć lat młodszy i około dwadzieścia kilogramów lżejszy. Czułem że mnie już nie pieką plecy i co chwilę musiałem się drapać. Zaczęliśmy kręcić wodę ponieważ Holtzman zaczął się zbliżać od ulicy do nas, przyszedł i powiedział że za chwilę pójdziemy do ogrodu wycinać kapustę. Tak też się stało, gdzieś około godziny kręcenia odwołano nas od studni i poszliśmy do wnętrza pod szkła, w szklarni było pusto to znaczy nie było żadnych ludzi jak wczorajszego dnia, uzbrojeni w tasaki zaczęliśmy wycinać kapustę, przed południem przyszła kobieta do ogrodu, była to Polka z Suwałk, miała dyżur tej niedzieli. Z rozmowy z nią dowiedzieliśmy się że wszystka kapusta jaka tu rośnie jest przekazywana do kuchni obozu karnego, nawet zgniła lub niedojrzała była przewożona do kuchni. Wtedy domyśliłem się że dlatego najwięcej gotują dla nas kapusty bo dostawca jest miejscowy, po kilku minutowej rozmowie kobieta przeszła do innego działu.
Zbliżało się popołudnie Holtzman spojrzał na zegarek i powiedział koniec roboty idziemy na obiad. Przyszliśmy do kuchni, tam byli już pozostali więźniowie którzy pracowali w mieście, po obiedzie pod eskortą esesmanów wróciliśmy na Augustowską. Przechodząc przez bramę do obozu karnego widać było oczekujących ludzi, byli to członkowie więźniów tu przebywających o 14 otworzyły się drzwi i wpuszczono rodziny, do każdego więźnia mógł przyjść jeden członek rodziny. Wolno było podać paczki żywnościowe, zgromadzeni w jednej sali było na gęsto, oparty o krawędź okna rozmawiałem z matką. W pierwszych słowach matka powiedziała, dziś jesteś już dojrzałym, wczoraj 18 kwietnia 1942 roku skończyłeś 18 lat. Od dzisiaj jesteś już samodzielny i odpowiadasz za swoje czyny, wiedz o tym że trzeba być ostrożnym i mądrym, uważaj na siebie, słuchaj przełożonych a zawsze wyjdzie ci to na dobre, wówczas to przypomniałem sobie wczorajszy dzień, był on porównując poprzednie bardzo ładny, pogodny, bez nagonek i prawie samodzielny, dzięki dobremu „stróżowi” jakim był volkzdojcz Holcman. Po chwili zapytałem matkę co słychać na świecie, ona po namyśle powiedziała, u nas we wsi jest zakonspirowane radio, co dzień a nie raz co kilka dni słuchamy z zagranicy, są następujące wiadomości: Na początku tego roku Rząd Polski na emigracji w Londynie podpisał protokół o karaniu zbrodniarzy wojennych. W związku z tym uważaj może nie długo wojna się skończy to wrócisz do domu, jeżeli chodzi o wiadomości lokalne to słyszeliśmy, że szef Gestapo Schtohoff został odwołany a na jego miejsce przybył Herman Castendyk, nie wiadomo może będzie lepszy nie będzie tak katował ludzi jak poprzedni, bo poprzedni to głosił hitlerowskie przykazania jak np. Jedynym panem w Polsce może być tylko Niemiec, innych nie może być, dlatego należy zlikwidować wszystkich polaków a w szczególności inteligencję, ludzi wykształconych w pierwszym rzędzie. Obecny szef gestapo może nie będzie posyłał do obozów a nawet na śmierć Polków za zabicie świni, czy handel mięsem, lub za pędzenie samogonu, bo poprzedni Schtohoff a przed nim Macholl to za byle przewinienie karali Polaków obozami lub śmiercią.
Później matka zapytała co u mnie słychać, ja jej krótko odpowiedziałem, że oprócz gestapowców, wszy i pluskwy wypijają krew, a głód skręca kiszki, pomyślała nad tym chwile i następnie rzekła, bądź ostrożny i nie załamuj się na duchu a na pewno przetrwasz, patrz ilu ludzi męczy się a nie tracą nadziei , nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Dwu godzinna przerwa dobiegła końca, słychać było gwizdek i na sali pokazał sie komendant obozu karnego, zapowiadając opuszczenie rodzin odwiedzających więźniów, krótkie pożegnanie łzy w oczach, i po chwili zostaliśmy w murach sami. Wpędzeni na sale siedzieliśmy cicho czekając na kolację, chociaż każdy był syty domowych przysmaków, a po kolacji jak zwykle do barłogu z potartej słomy spać.
Gwarno było i weselej jak w dnie poprzednie, tylko niektórym łza z oczu torowała ścieżkę po nosie. Dzielono się jedzeniem i wiadomościami były one różne, dobre i złe, niektórych domownicy pocieszali o rychłym wyjściu z obozu na wolność, chociaż ona nigdy nie nastąpiła, niektórzy znów mówili o pogarszających się warunkach ludności Polskiej a to dlatego, że Niemcom wojna na wschodzie nie idzie łatwo z tego tytułu mszczą się na Polakach i innych narodach przez nich podbitych.
Nadchodziła noc i zbliżała się pora ciszy, gwizdek volkzdojcza oznajmił czas ładowania sie do barłogu, kładliśmy się jak kto mógł, każdy kombinował żeby kłaść sie bliżej swych znajomych, żeby leżeć obok siebie i nocą przynajmniej po cichu cos porozmawiać, mnie było obojętne ja nie miałem żadnych znajomych, leżałem gdzie popadło, wprawdzie kombinowałem kłaść się z brzegu chociaż były one przeważnie zajęte, a to dlatego iż liczyłem sie z tym że z brzegu jest mniej robactwa jak na środku sali. Jak już wspominałem, zawsze układano nas na prawy bok, , leżeliśmy ubici jeden obok drugiego, chociaż s]cała sala nie była wypełniona lezącymi i było jeszcze miejsca po stronie od ulicy, to jednak ubijano nas po przeciwnej stronie, a gdy już tam zabrakło miejsca kładziono dopiero naprzeciw. Była to polityka po to aby nocą ktoś nie podniósł się leżąc przy oknie i nie kombinował dobierać się do krat.
Rano pobudka poderwała nas na nogi, znów rozpoczęła się ganianina, stojący w drzwiach kulawiec, nie żałował nam bykowców i lał wszystkich po kolei, aby szybciej biegali do ubikacji i wody do mycia, a potem pędził w kolejkę po śniadanie, jeszcze nie zdążyliśmy zjeść śniadania a już ustawiano nas w piątki, liczono i pędzono do pracy w mieście.
W poniedziałek 20 kwietnia, już nie wywołano mnie na stronę i nie poszedłem do ogrodnika, popędzono nas do starej elektrowni rozładowywać wagony z węglem, tam na każdy wagon z węglem przydzielano dwóch więźniów i do wieczora musiały być rozładowane, wagonów co dzień było kilkanaście, tak że pracowało nas ponad trzydziestu więźniów w każdy dzien. Praca była ciężka i brudna, kurz z węgla przesycał całe ciało wraz z ubraniem, niektórzy próbowali rozbierać się do naga, aby w ten sposób oszczędzić ubranie które służyło na światek i piątek.
Najgorsze to było mycie się  po pracy, wszyscy musieli rozebrać się do naga przy korycie z wodą, i szorować się w zimnej wodzie jeden drugiego, woda kwietniowa była okropnie zimna, na wolnym powietrzu nie dokładało to zdrowiu, więźniowie często zapadali w choroby, grypa, kaszel, gorączka, itp. Szpitala i lekarstw żadnych nie było, trzeba było chodzi i pracować do upadłego. Pamiętam dnie kiedy przynosiliśmy kolegów więźniów którzy zapadli w siłach i nie zdołali sami dojść do obozu. Więźniowie tacy w dniu następnym nie szli do pracy ale i nie otrzymywali pożywienia, ich leczeniem było tylko leżeć, dlatego nikt nie chciał chorować, chodził i pracował dopóki nie padł z wycieńczenia, a jak padł to go przynoszono i leżał w barłogu.
    Pamiętam także że podupadli zostawali na sali w barłogu, a gdy wracaliśmy po robocie ich nie było, jaki los ich spotkał, tego nie udało mi się ustalić. Jedni twierdzili, że wtrącano ich do wiezienia gdzie prawdopodobnie były szpitale, inni zaś twierdzili, że wywieziono ich do lasu i zamordowano.
    Przy rozładunku wagonów pracowałem od poniedziałku do soboty, to jest do 25 kwietnia, przypominam iż tego tygodnia w jaki dzień dokładnie nie pamiętam, przyszła do esesmanów jakaś dziewczyna, początkowo podawała się jako kuzynka, swym wyglądem estetycznym i urodą, udało się jej uprosić esesmana o widzenie z jednym z pośród nas więźniów, więźniowi esesmani zezwolili na odejście od wagonów w pobliski most na Czarnej Hańczy i tam przez pół godziny porozmawiać z kuzynką, jak się później okazało pilnujący ich esesman zauważył między nimi zbliżenie cielesne, chłopak, wieczorem po przedłużeniu meldunku przez esesmana do komendanta Obozu Karnego otrzymał dwadzieścia pięć bykowców nago bez spodni. Nazwisko jego zapamiętałem, był to chłopak z gminy Stary Folwark, wymieniony na początku publikacji.
W sobotę 25 kwietnia, pogoda nam nie sprzyjała, jak w przeszłe dni tak i tego dnia rozładowaliśmy wagony z węglem, kurz węglowy jak się unosił spod łopat w połączeniu z deszczem tworzył czarną masę błota, chodziliśmy pod nim i w nim, ubrania nasze były czarne jakby pociągnięte smołą asfaltową, wyczyszczenie  lub wymycie było niemożliwe, gdy szliśmy na obiad do kuchni obozowej na Kościuszki przyglądali się nam Polacy ze zdziwieniem, natomiast Niemcy uśmiechali się pokazując palcami „Polskie świnie”.
Wieczorem po przybyciu do obozu hitlerowcy urządzili nam zbiorową łaźnię, wypędzono nas na plac pod gołym niebem, polecono rozebrać się do naga a następnie myć się, szorować jeden drugiego, koryta z wodą były małe wszyscy na raz nie mogli się pomieścić. Jeden przez drugiego chwytał wodę z koryta a volkzdojcze z kijami grasowali wokół nas lejąc każdego kolejno, był sądny dzień jeden przez drugiego chcąc się dostać do wody przewracał się na kolana gdzie popadło biegając wkoło wody. Komendant Obozu Karnego stojąc na progu w drzwiach wyjściowych obserwował defiladę gołasów, a jak któryś wpadł mu w oko pokazywał palcem volkzdojczom ci zaś z kolei nie żałowali mu batów. Ludzie przechodząc ulicą Augustowską widząc pędzonych nago więźniów nie mogli podołać myślom, dziw jaki oglądali nie był notowany chyba od setek lat, wiedzieli że dla więźniów nie ma złej pogody, słoty, mrozu, deszczu, jest tylko obowiązek wykonywania rozkazów nad ludzi. A gdy skończyło się mycie każdy był mokry, rozpoczęła się nowa seria faszystowskiej roboty, wszystkie ubrania więźniów polecono wrzucić do wody w korytach a następnie prać w zimnej wodzie. Ubrania i bielizna zanurzona w wodzie po jej wyjęciu wyglądała jak ze ścieku jakiejś fabryki, wszystko było czarne. Wylano brudną wodę i nalano czystą, była ona bardzo zimna ale nie było czasu na czekanie czy odkładanie na później uderzenia kijów napędzały do szybkiego kończenia prania, po wypłukaniu w czystej wodzie wszyscy ubrali się w swoje mokre ciuchy i zapędzeni zostaliśmy do szeregu po kolację.

Każdy trząsł się jak osika w lesie, wszyscy z nas czekali aby jak najszybciej dostać gorącej kawy i rozgrzać żołądek, ale marzenia te nie spełniły się, kawa była zimna, po otrzymaniu kolacji szybko wskakiwaliśmy do środka obozu, tam również kończono jedzenie. Po kolacji przed spaniem otworzono górne okna od ulicy, a nas popędzono do barłogu, leżeliśmy obok jeden drugiego, oklejeni potartą słomą wokoło, parowało z nas jak z bagna w rannej porze, gdzieś około północy zaczęliśmy ogrzewać się. Próbowałem usnąć ale nie mogłem, to samo było z innymi więźniami, stękali do rana a odpar z leżących wzbijał się w górę ulatniając się przez otwarte okno. Po północy usnąłem.

do art. ob 014

 Fot. Plac za budynkiem dawnego obozu karnego w Suwałkach, tu Niemcy urządzali zimne kąpiele więźniom.

Nastał piętnasty dzień pobytu w obozie karnym w Suwałkach, była to niedziela 26 kwietnia 1942 roku. Po pobudce biegliśmy do ubikacji i mycia się do koryt na podwórzu, każdy starał się być pierwszym, aby nie otrzymać lania i ustawić się pierwszemu po kawę i chleb, nogi nieco wyschły natomiast w drewniakach były  jeszcze mokre ubrania, zgniecione na prawej stronie, a sieczka słomy trzymała się na każdym skrawku materiału. Czyściliśmy jeden drugiego, aby dostać się w tarapaty od samego rana volkzdojczom. Po załatwieniu się w ubikacji, umyciu się i oczyszczeniu ubrań staliśmy w kolejce do śniadania. Po zjedzeniu śniadania ustawieni w piątki wyszliśmy do pracy pod eskortą esesmanów.
W mieście podzielono nas na grupki, mnie przypadło w udziale wraz z kilkoma jeszcze kolegami rozładować cement samochodu i przyczepy dostarczane ze stacji kolejowej. Tej niedzieli było kilka wagonów z cementem, tak że samochody chodziły na zmianę stacja, plac budowy na Wigierskiej, jedni ładowali na samochody z wagonów, my zaś samochodów do szopy na placu budowy. Każdy więzień był wykorzystany, trzeba było chodzić szybko jeden za drugim i podawać worki po pięćdziesiąt kilogramów przez jednego więźnia na samochodzie odbierać prosto na plecy, trzeba było również uważać na esesmanów, którzy pędzili kolbami karabinów bijąc po plecach, bowiem dzisiejszej niedzieli volkzdojcza pilnującego nas nie było a esesmani nie żałowali nam kolb karabinowych, opieszałych sądzono na miejscu, otrzymywał dwa lub trzy uderzenia kark lub bili gdzie popadło i musiał po prostu biegiem z workami latać.
Pierwsze godziny ranne jakoś sobie radziliśmy, ale po rozładowaniu kilku samochodów biegiem, przed południem poczęliśmy ustawać, niektórzy starsi poczęli wysiadać, tępo pracy poczęło maleć. Esesmanów zaczął szlak trafiać że więźniowie Polacy powoli pracują, jednak nie była to praca powolna, lecz wykańczająca, esesmani ganiali kolbami, później kijami lub deskami bijąc po karku wszystkich kolejno ale to nic nie pomagało. Siły ludzkie nie wytrzymywały, większość nie wytrzymała nie pomagało bicie ani krzyki. Przed obiadem przypędzono większą ilość więźniów, którzy wcześniej pracowali przy deskach, aby w ten sposób zasilić naszą brygadę rozładunkową, było nas dziesięciu do znoszenia worków ale wszystkim starczyło roboty, każdy uchodził się do tego stopnia, że jak szliśmy na obiad to nogi nasze ciągnęły się za nami nie czuliśmy ich tylko jakby tułów człowieka odbijał się na gumie od ziemi. Na obiad jak zwykle otrzymaliśmy kapustę z kaczanami, przerwa obiadowa chociaż trwała godzinę, była tak krótka jakby miała kilka minut. Po obiedzie wracaliśmy do swej pracy, ale piątki naszego szeregu już były nie równe, tak jak miało to miejsce w dniach poprzednich, kolumna nasza wyglądała tak jak trawa zwichrowana po burzy. Jeden szedł w lewo drugi w prawo, jeszcze inny nie dopełniał szeregu, spacerujący ludzie popołudniowej niedzieli przyglądali się nam z bólem serca i łzami w oczach, esesmani pienili się zezłości, krzycząc sznela giein.
Na placu budowy zastaliśmy już dwa samochody które przywiozły cement ze stacji kolejowej, znów zaczęło się barbarzyństwo, esesmani wrzeszczeli poganiając więźniów kijami, początkowo tempo rozładunku szło nie najgorzej, ale po godzinie zaczęło malec, a po kilku godzinach w ogóle zmalało, jeszcze nie zdążyliśmy rozładować jednego samochodu a już drugi stał w kolejce, nie pomagały bicie kijami, ludzie bez zezwolenia siadali do odpoczynku. Niektórzy mieli rozbite głowy kijami, zalane krwią twarze, jeszcze inni poobrywali cholewki drewniaków i chodzili boso, tak to w nieludzki sposób zakończył się dzień pracy, niedziela 26 kwietnia 1942 roku.
Wieczorem po fajrancie, idąc do obozu karnego trzymaliśmy się jeden drugiego, wsparci rękami obok siebie, żaden nie mógł iść o własnych siłach, niektórych niesiono aby nie pozostał w tyle, bowiem esesmani torturowali niemiłosiernie. W obozie po umyciu się i załatwieniu w ubikacji, czekaliśmy na kolację, ustawieni w szeregu volkzdojcze obliczyli nas, podając meldunek dla komendanta obozu, ten z kolei kazał wydać kolację i pędzić do barłogu, porcja chleba i pół litra kawy było to dla wygłodniałych ludzi na dwa łyki, po prostu czułem jakby nie jadłem, ale tu chodziło już nie o głód lecz o spoczynek, szybko padliśmy do barłogu aby koście cos nie cos odpoczęły.
Pamiętam siedząc w barłogu, zdjąłem koszulę bo coś wyglądała jak by nie równa, okazało się że była porwana, prawie nowa koszula od ciężaru worków z cementem przez jeden dzien. porwała się, a skóra na ciele była tak czerwona o mało nie występowała krew. Sobotę 25 kwietnia, rozładunek węgla, łaźnię na powietrzu oraz pranie ubrania i spanie w mokrym ubraniu, jak również niedzielę 26 kwietnia rozładunek cementu zapamiętają zapewne do końca życia wszyscy więźniowie obozu karnego w Suwałkach.
Leżeliśmy w słomie, nie słychać było rozmów ani stękania jak w poprzednich nocach, spaliśmy jak kamienie, dopiero poniedziałkowa pobudka podniosła nas na nogi, poderwani od ziemi, chwieliśmy się na nogach jaki pijani, ale stopniowo równowaga wracała i poczęliśmy normalnie chodzić. Dziś mieliśmy luźniej, ponieważ pełnił dyżur ranny volkzdojcz Holman, ten Hitlerowie z zasady nigdy się nie spieszył jak również nie widziałem aby kogoś kiedyś uderzył bykowcem przechodzonych w drzwiach więźniów, szliśmy normalnym krokiem do ubikacji i umywalni, a po załatwieniu tych formalno si stanęliśmy w szeregu do kotła. Po śniadaniu poszliśmy do pracy w mieście. Zapędzono nas na budowę przy ulicy Wigierskiej, tam zostaliśmy podzieleni na grupy, każda grupa miała inny zakres pracy, mnie przypadło do rozrabiania zaprawy murarskiej, do stojącego obok budynku koryta nasypywałem wapno z worków mieszając z wodą do tak zwanego mleczka, inni więźniowie nosili wiadrami na górę dla murarzy, pozostali nosili cegły i dachówkę na dach, praca była ciężka, ale nie taka jak w dniach poprzednich, że ludzie padali z wycieczenia.
Na tej budowie pracowaliśmy we wtorek, środę, czwartek, piątek i sobotę 2 maj 1942 roku. Nadeszła niedziela 3 maja 1942 roku, Święto Narodowe Polski, oraz druga niedziela od widzenia się z rodzinami, dziś przypadły odwiedziny, wszyscy czekaliśmy taj chwili z niecierpliwością, rano jak codziennego dnia pędzono nas do roboty w mieście z zasady w niedzielę w której są widzenia pracowaliśmy tylko do południa. Zapędzono nas na ulicę Wigierską na plac budowy, tu hitlerowcy dali nam upust łaski, ponieważ rzemieślnicy cywilni nie przyszli do pracy, my robiliśmy  porządki, zbliżała się pora obiadowa, oznajmieni gwizdkiem, zebraliśmy się do odmarszu na obiad, wprawdzie chodziło nam nie o obiad ale szybsze zobaczenie się ze swoimi. Po obiedzie wróciliśmy do obozu na ul. Augustowskiej, tam już widać było czekających na nas członków rodzin. Stali za bramą wypatrując maszerujących więźniów. Nadeszła godzina czternasta, otworzyły się drzwi i brama wejściowa, wpuszczono rodziny, do mnie przyszła matka, ulokowałem się w rogu korytarza i rozpoczęliśmy rozmowę. Najpierw matka zapytała mnie co u mnie słychać, gdy jej opowiedziałem ostatnie dni jakie przeżyliśmy podczas kąpieli na powietrzu oraz przy cemencie, głos jej znikł na chwile, później powiedziała, trudno synku taka jest sytuacja musisz wytrzymać nie załamuj się wszystko przejdzie i będzie dobrze, jak słychać ze świata Niemcy nie mają powodzenia na wschodzie, może nie długo wojna się skończy, to wrócisz do domu, a teraz bądź mądry i uważaj na siebie, słuchaj przełożonych a wyjdzie ci na dobre.
Następnie opowiedziała mi o aresztowaniach i rozstrzelanych ludziach złapanych na Suwalszczyźnie, którzy za byle głupstwo są osadzeni w więzieniach i obozach lub wieszani, ostatnio w Sejnach powieszono 10 osób a w Bakałarzewie 12 osób. Opowiedziała również o wywozie młodzieży do Prus Wschodnich na przymusowe roboty, o tym że Niemcy zabronili Polakom mielenia zboża na mąkę, chleb trzeba piec ukradkiem, a mąkę żytnią miele się w ukryciu. Nie wolno zabijać świni ani bydła na swoje potrzeby, wszystko należy oddać Niemcom, ale ludzie na wsi jakoś sobie radzą. Tłuszcz i mięso są na kartki, ale mało tego jest, po otrzymaniu przydziału na rodzinę wystarcza tylko na jedną osobę.
Dwie godziny z matką przeleciały jak kilka minut, żegnając się z matką prosiłem aby przy następnej wizycie przyniosła mi nową koszulę, bo ta jest na plecach porwana. Obiecała że przyniesie. Nie wiedziałem jednak że koszula już mi nie będzie potrzebna, również nie wiedziałem, że tu w Suwałkach w obozie karnym jestem ostatni dzień.
W poniedziałek 4 maja, pobudka była normalna, biegliśmy do ubikacji i umywalni, dzisiaj dyżur miał Horsz, zawzięty volkzdojcz, lał bykowcem każdego, wrzeszcząc na nas jak na bydło. Po załatwieniu i umyciu stanęliśmy po śniadanie, po śniadaniu ustawieni w piątki przygotowaliśmy się do odmarszu w mieście do pracy, stojąc w szeregu ujrzeliśmy komendanta obozu karnego który wszedł na schody wejściowe do obozu z kartką w ręku, po chwili czasu, komendant odczytał: Budzejko wek giejn (wyjść), wystąpiłem z szeregu, zawołano mnie do wnętrza obozu, za mną przyszli volkzdojcze: Linko, Horsz i Holcman, komendant podał kartkę dla Linki i kazał odczytać dane zawarte w piśmie, Linko czytał, dziś wychodzisz z obozu karnego, pojedziesz do Prus Wschodnich do roboty, byłeś u nas 23 dni na wychowaniu, żebyś więcej do nas nie trafił otrzymasz 25 bykowców, żebyś pamiętał że nasza szkoła jest skuteczna.
Powalono mnie na stołek, Holcman objął swymi nogami moją głowę ściskając tak mocno że nic nie słyszałem, komendant przycisnął swymi hitlerowskimi butami moje nogi do ziemi, a Horsz i Linko leli w tyłek 25 bykowców, tym razem nie kazali mi liczyć, był ranek i śpieszyli się do roboty, bowiem kolumna czekała na dworze. Krzyczałem głośno, aby w ten sposób zagłuszyć huk odbijających się bykowców o skórę baranią naszytą pod spodem w spodniach, po otrzymaniu porcji zerwałem się na nogi.
Komendant polecił volkzdojczom iść do pracy z więźniami mnie zaś kazał czekać na korytarzu. Po chwili więźniowie odmaszerowali do miasta, mnie komendant wiązł ze sobą i prowadził za bramę obozu, tam weszliśmy na ul. Kościuszki za mostem na Czarnej Hańczy, i ulicą doszliśmy do Magistratu, skręcając w lewo znaleźliśmy się na Szutzpolizei, gdzie byłem poprzednio 12 kwietnia 1942 roku zarejestrowany jako przybyły do obozu karnego.
Jako dwukrotny więzień obozu karnego w Suwałkach, a następnie Obozu Koncentracyjnego w Stutthofie, najcięższego obozu w Polsce i Europie, różnił się tylko tym, że nie miał komory gazowej, krematorium i nie wykonywano wyroków śmierci, pozostałe warunki były identyczne jak w obozie koncentracyjnym, a w niektórych wypadkach nawet gorsze. W obozie karnym w Suwałkach chorych nie zdolnych do samodzielnego chodzenia wywożono w nieznane, natomiast w obozie koncentracyjnym wykonywano śmierć na miejscu przez komorę gazową do krematorium.
W obozach karnych chodziło o wywarcie presji i zmuszanie robotników do jak największej wydajności. Najczęściej stosowane środki represyjne to praca karna w niedziele i święta, nawet pozbawiona żywności, kary cielesne wymierzone przez hitlerowców po przez bicie bykowcami po 25, to najmniejsza kara, średnia to 50, a najwyższa to 100 bykowców, z której rzadko kto wychodził żywy/…/

 

W obwodzie suwalskim w czasie niemieckiej okupacji istniały trzy obozy karne. Jeden w Wiżajnach, drugi opisywany w Suwałkach, trzeci obóz mieścił się na terenie cegielni we wsi Czarnoziem. Ogółem przez te trzy obozy przeszło według szacunkowych obliczeń około 10 tys. więźniów2
Obóz Pracy Wychowawczej w Suwałkach, został utworzony przez Niemców w lutym 1940 roku. Przeciętnie każdego dnia w obozie przebywało stu więźniów, przez cały okres funkcjonowania obozu przeszło przez niego około 2000 osób3
Antoni Budzejko porównuje warunki w suwalskim obozie do tych panujących w obozie koncentracyjnym w Stuthofie, jest oczywistym faktem, że takie warunki musiały pociągać za sobą ofiary śmiertelne wśród więźniów. O liczbie zmarłych z suwalskiego obozu pracy wychowawczej i miejsca ich pochówku źródła historyczne milczą. Pozostają tylko domniemania.
Wiedza o działalności Niemieckiego obozu pracy wychowawczej w Suwałkach,  jest znikoma, dziś już mało kto pamięta o jego istnieniu. Warto przypomnieć społeczności naszego miasta, że obok wielkiego obozu dla jeńców radzieckich był także obóz dla ludności cywilnej.

  Przygotował: Mirosław Surmacz

Suwalskie Stowarzyszenie Miłośników Historii „Penetrator”

mirro3@vp.pl

Suwałki 2012

1. Michał Gnatowski, Waldemar Monkiewicz, Józef Kowalczyk, Wieś Białostocka Oskarża, Ze studiów nad pacyfikacją wsi na Białostocczyźnie w latach wojny i okupacji hitlerowskiej. Białystok 1981, s. 11.

2. Ibidem, s. 29.

3. Ibidem, s. 21.

Bibliografia:

Antoni Budzejko, Ślady Zbrodni, Maszynopis, Olecko 1974.

Michał Gnatowski, Waldemar Monkiewicz, Józef Kowalczyk, Wieś Białostocka Oskarża, Ze studiów nad pacyfikacją wsi na Białostocczyźnie w latach wojny i okupacji hitlerowskiej. Białystok 1981.