W 1940 roku wraz z bratem Klemensem zostałem zmobilizowany przez władze radzieckie skierowany do pracy w przedsiębiorstwie Zmechanizowanych Robót Ziemnych Sił Powietrznych Armii Czerwonej /ZAMPO/ i tam ukończyłem kurs operatora ciężkiego sprzętu.
W marcu 1941 roku zostałem oddelegowany do budowy lotniska w miejscowości Aliniec powiat Mołodzeczno woj. Wileńskie/ZSRR/ Pracowałem przy budowie wspomnianego obiektu do 25.06.1941 roku gdzie po zbombardowaniu i zajęciu terenu przez wojska niemieckie wraz z bratem i dwoma kolegami zostaliśmy wzięci do niewoli jako podejrzani jako oficerowie radzieccy. Z miejsca zatrudniono nas do rozładunku samochodów ciężarowych załadowanych pociskami artyleryjskimi a następnie zawieziono nas pod eskortą do miejscowości Łosk miejsca postoju sztabu niemieckiej dywizji i punktu zbornego dla jeńców wojennych było nas około 45 osób.
Tego samego dnia pod wieczór przewieziono nas do obozu jenieckiego w Mołodecznie. Obóz mieścił się w koszarach wojskowych, gdzie w sumie znajdowało się około 15 tys. jeńców wojskowych i cywilnych. Traktowani byliśmy okrutnie, raz dziennie otrzymywaliśmy pół litra zupy z brukwi buraczanej, spaliśmy w stajniach odkrytych pod gołym niebem, na zgniłej słomie. W ciągu dnia pędzono nas do pracy przy rozładunku różnego rodzaju beczek z wagonów napełnionych smarami, olejami, benzyną, które z kolei ładowaliśmy na samochody ciężarowe. Praca trwała 10-12 godzin dziennie.
Po tygodniu pobytu w Mołodecznie pędzono nas pieszo bez jedzenia i pica do Lidy, marsz trwał trzy dni. Noclegi organizowano na łąkach i pastwiskach pod gołym niebem przy silnie strzeżonej warcie, zaopatrzonej w karabiny maszynowe i reflektory, nie dawano jakiegokolwiek wyżywienia. Pędzeni byliśmy w grupach po 1000 osób, bocznymi drogami, główne szosy były zajęte przez wojska niemieckie poruszające sie na wschód, głodni, wyczerpani, chorzy, ludzie młodzi i starzy.
Jeśli ktokolwiek ustał i nie mógł iść został od razu zastrzelony, dlatego wśród jeńców była solidarność, chorych i niezdolnych podtrzymywano na rekach względnie niesiono na plecach. W czasie marszu zdarzały się ucieczki do przydrożnych lasów lub na terenach pagórkowatych, co jednak z reguły kończyło się niepowodzeniem, a uciekinier był z miejsca zastrzelony na oczach wszystkich jeńców.
Po przyjściu do Lidy umieszczono nas na placu koszarowym na wolnej przestrzeni ponieważ miejsca na strychach i pod drzewami były już zajęte przez grupy jeńców przyprowadzonych przed nami.
Po spożyciu posiłku który wydawał się nic nie znacząca pigułką, udaliśmy się na spoczynek a człowiek czuł się szczęśliwy że pierwszy etap morderczego marszu ma za sobą.
Konwojujący nas żołnierze niemieccy byli bezwzględni za najmniejsze przewinienie byliśmy bici kolbami i kopami. Po teoretycznym wypoczynku i noclegu podczas wichury i deszczu rano zaprowadzono nas na stację kolejową i załadowano nas do wagonów towarowych bijąc i kopiąc gdzie popadło. W dusznych wagonach zaryglowanych oraz zabitych deskami oknami, staliśmy w kupie jeden obok drugiego, bez wody i jedzenia. Dopiero po kilku godzinach pociąg ruszył w kierunku Grodna. Na drugi dzień po przybyciu do Grodna, zostaliśmy przeładowani do następnego pociągu i po trzech dobach dotarliśmy do Suwałk, gdzie pod nadzorem żołnierzy niemieckich przy biciu i znieważaniu zostaliśmy przewiezieni do obozu jenieckiego na przedmieściu Suwałk.
Obóz był ogrodzony drutami kolczastymi o wysokości 3,5 metra i szerokości zasieków około 10 metrów, na narożnikach były ustawione wieże strażnicze na których wartownicy uzbrojeni w karabiny maszynowe i wyposażeni w reflektory cały czas pod obserwacją mieli jeńców. Wnętrze obozu było podzielone płotem z drutu kolczastego o wysokości 2 metrów na prostokątne pola o około 80 x 40 metrów zwane blokami. Wewnątrz obozu nie było żadnych zabudowań, z wyjątkiem dwóch dołów sanitarnych. Pierwszą noc spędziliśmy na polu kwarantanny oświetlonym reflektorami wartowniczymi.
Fot. Obozowa lista jeńców. Dokładne spisy narodowości( Uzbecy, Rosjanie, Ukraińcy), daty dostania się do niewoli, z jakiej jednostki wojskowej itp.
W następnym dniu rano nastąpiła szczegółowa selekcja jeńców, gdzie w pierwszej kolejności kazano wystąpić jeńcom pochodzenia niemieckiego, następnie żydom i komunistom, z kolei dokonano podziału na grupę Polaków zamieszkujących terytorium Polski do 1939 roku w której znalazłem się wraz z bratem. Dalszy podział na grupy to: Rosjanie, Tatarzy, Ukraińcy, Uzbecy i inne narodowości. Po selekcji Niemcy przystąpili do osobistej rewizji, która polegała na rozebraniu się do naga, pozostawienia osobistych rzeczy na uboczu i odejścia od tego miejsca na 10 metrów.
W tym czasie Niemcy dokonując przeglądu plecaków i odzieży osobistej zabierali co cenniejsze przedmioty takie jak: zegarki, obrączki, i inne drobiazgi bez pokwitowania.
Po dokonaniu rewizji zostaliśmy wprowadzeni do bloku nr.6 w którym przebywali już Polacy, łącznie było nas już 2600 osób.
Pozostali jeńcy również byli wyprowadzeni do bloków według narodowości. Każdy blok miał swojego komendanta w osobie niemieckiego podoficera oraz do pomocy dwóch żołnierzy niemieckich – wartowników. Miejscem ich kwaterowania był namiot ulokowany na zewnątrz przed wejściem do bloku. Wewnątrz pomieszczenia dla jeńców był tłumacz oraz trzech policjantów /nacjonalistów ukraińskich/ wybranych wśród jeńców i uzbrojonych w pałki.
Fot. Zdjęcie podpisane jako stalag Sudauen. W tle namioty o których wspominał Witold Sielicki.
Apele i zbiorki były zapowiadane przez tłumacza i natychmiast musieliśmy ustawić się w kolumny 5×20 po 100 jeńców. Ja z bratem stałem w jedenastej setce. Zbiórki i apele odbywały się od 10 do 15 razy dziennie, tak że w przeciągu kilku minut cały blok był gotowy do przeglądu. Przed każdym posiłkiem, pójściem do pracy, po powrocie z pracy, czy tez wyjściem czy przyjściem komendanta bloku i wartowników był apel i szczegółowe liczenie jeńców. Komendant i wartownicy bloków przychodzili o 7 rano a odchodzili o 18, po czym Niemcy wzmacniali posterunki zewnętrzne oraz warty na wieżach strażniczych.
Każdego dnia po apelu porannym wynoszono zmarłych jeńców, których furmankami przewożono na obozowy cmentarz. Po każdej nocy było kilku zabitych i rannych jeńców do których strzelano z wartowniczych wież bez żadnej przyczyny, śpiących pod gołym niebem. Ponadto był szereg zgonów na skutej szalejącej krwawej biegunki, oraz na skutek zawalenia się dołów kopanych przez jeńców a służących do spania. Samo spanie odbywało się na gołej ziemi bez jakiegokolwiek przykrycia i bez względu na pogodę.
W czasie pobytu w obozie jenieckim otrzymywaliśmy rano ½ litra herbaty ziołowej, o godzinie 10 po 100 gramów chleba, o godzinie 12 na obiad ¾ zupy z nieobieranych ziemniaków, kolacja odbywała się o 17 na którą dostawaliśmy ½ litra herbaty ziołowej niesłodzonej. Jeńcy którzy pełnili funkcję tłumaczy, policjantów i opiekowali się dołami sanitarnymi otrzymywali dodatkową porcję zupy, wydawaną osobiście przez komendanta bloku w pierwszej kolejności. Obiad był przynoszony w dwóch cebrach drewnianych na stu jeńców przy czym rozdawanie jedzenia odbywało się z wyliczeniem sekundowym, do codziennych przypadków należał fakt że mimo iż szereg jeńców nie otrzymało jedzenia, wartownik wylewał pozostałą zawartość na ziemię i z ironicznym uśmiechem przyglądał się jak nieszczęśnicy rekami zbierają z ziemi resztki zupy i próbują ją zjeść.
Nocą w czasie deszczu miały miejsce ucieczki z obozu co jednak kończyło się niepowodzeniem, na drugi dzień przynoszono na noszach zabitych lub rannych uciekinierów, i dla odstraszenia pozostałych jeńców pokazywano ich na placu apelowym. Widok był przygnębiający, co jednak nie odstraszało od próby ucieczki przy nadążającej się okazji. Do pracy prowadzono nas do plantowania i równania lotniska, znajdującego się za miastem, gdzie ładowaliśmy ziemie do koleb( wózki na szynach) W czasie manipulacji szczepienia wózków naładowania ziemią uległem wypadkowi zmiażdżenia dwóch palców w następstwie czego w miejscowym szpitalu zostały operacyjnie amputowane.
Od tego wypadku przestałem chodzić do pracy, byłem wyczerpany i wykrwawiony tak że o ucieczce nie było mowy.
Z końcem sierpnia 1941 roku zjawiło się w naszym bloku kilku gestapowców, w wyniku czego dowiedzieliśmy się, że będziemy przesłuchani i zwolnieni do domów. Każdy z nas miał napisać podanie motywując ze jesteśmy jedynymi żywicielami rodziny, posiadamy na utrzymaniu starych rodziców itp. Po szczegółowym przesłuchaniu które trwało około dwóch tygodni z naszego bloku część jeńców została zatrzymana i odprowadzona do karceru a część odprowadzona do bloku nr. 8 lub 9. Większość jeńców wróciła z powrotem do bloku nr.6 wśród nich ja z bratem. Pozostało nas tylko około 2 tys. Po kliku dniach wyrzucono cały stos podań na plac apelowy i spalono. Dowiedzieliśmy się, że w ogóle podania nie były rozpatrywane.
W dnie pogodne miedzy apelami urządzaliśmy polowania na insekty i inne robactwo, których mrowiła się zastraszająca ilość, ponieważ o kąpieli czy pożądanym myciu nie było mowy. W okresie pobytu w obozie jenieckim w Suwałkach tj. Od początku lipca 1941 do końca września 1941 byliśmy wyprowadzani tylko dwa razy do pobliskiego strumyka celem umycia sie i kąpieli. Wodę pitną dostarczano do obozu beczkowozem i wlewaną ją do beczek stojących przed blokiem. Wodę w ilości ½ wydawał policjant- jeniec, z reguły wszystkim nie starczało. Za naruszenie dyscypliny obozowej która polegała na tym że nie wolno było po apelu wieczornym głośno rozmawiać, palić ognia, chodzić po terenie bloku, brac udział w wewnętrznych sporach, za powyższe przewinienia policja obozowa kopała gdzie popadło i biła pałkami. Obwiniony na drugi dzień ze związanymi z tyłu rękami musiał przed bramą obozową przeleżeć na brzuchu kilka godzin bez względu na pogodę. Po odbyciu kary jeniec nie był w stanie wstać o własnych siłach i wrócić do własnej grupy.
Fot. Wjazd do obozu jenieckiego w Suwałkach. Widoczne topole, brama mieściła się między dwoma drzewami. Do dziś zachował się pień jednej z topoli na terenie plebani parafii św. Kazimierza w Suwałkach.
W sąsiednich blokach nr.5 i 7 przebywali jeńcy radzieccy którzy również byli brani do ciężkich robót a warunki bytowe mieli podobne do naszych. We wszystkich blokach w czasie mojego pobytu znajdowało się ponad 50 tyś. jeńców Armii Czerwonej. Kilkakrotnie widziałem jak jeńcy radzieccy byli wyprowadzani z obozu i nie wracali do tych samych bloków. Po kilku dniach na ich miejsce wprowadzani byli inni jeńcy w grupach po 1000 ludzi. Żadnych kontaktów z innymi blokami nie mieliśmy ze względu na rygorystyczny zakaz władz obozowych w tym względzie. Z koncem września nadszedł czas zwolniej jeńców pochodzenia Polskiego. Pierwsza grupa około 1000 osób zamieszkująca woj. Wileńskie opuściła bramę obozu 27 września 1941 roku, w następnym dniu opuściła obóz grupa ludzi zamieszkująca woj. Białostockie i pobliskie. W ostatnim dniu września 1941 roku w grupie 28 osób wraz z bratem Klemensem opuściliśmy blok nr.6 i obóz w Suwałkach.
Na drogę byliśmy zaopatrzeni w nie wielką ilość prowiantu, jak chleb, margaryna, i kawałek sera żółtego, oraz zaświadczenie o pobycie w obozie, które po powrocie oddaliśmy w gminie za które otrzymaliśmy dowód tożsamości.
Podpisane:
Witold Sielicki
Plac Wolności 7 /17m.
59-300 Lublin
Przygotował:Mirosław Surmacz
Suwalskie Stowarzyszenie Miłośników Historii „Penetrator”